2015-02-17

90-te urodziny

W restauracji „Cztery Pory Roku” odbyła się uroczystość 90-tych urodzin ustrońskiego kombatanta - Pana Ireneusza Wróblewskiego.

Panie Ireneuszu, jest Pan świadkiem i uczestnikiem zdarzeń, które złożyły się na całą epokę w historii naszego kraju. Jest Pan też przykładem oddania dla spraw kombatanckich, odpowiedzialności, a przede wszystkim wzorem dla kolejnych pokoleń młodych ustroniaków. Wyrażając wielkie uznanie  i szacunek  dla Pana zasług pragnę w imieniu mieszkańców gminy podziękować Panu za długoletnią współpracę oraz życzyć wszystkiego najlepszego na długie lata życia - powiedział wójt gminy – Jerzy Kołakowski – przekazując na ręce Pana Ireneusza list gratulacyjny oraz drobny upominek.

W dniu urodzin Panu Ireneuszowi towarzyszyli najbliżsi, rodzina i przyjaciele.

Dostojnemu Jubilatowi składamy życzenia kolejnych lat w zdrowiu, spokoju oraz radości z każdego następnego dnia.

Wspomnienia Ireneusza Wróblewskiego zawarte w publikacji pt.: „A pamiętasz babciu, a pamiętasz dziadku”.

 

Ireneusz Wróblewski 

„Gdybym miał wybierać jeszcze raz, też zostałbym rybakiem”

Ireneusz Wróblewski urodził się 9 lutego 1925 roku w Wandynowie (gmina Babiak, powiat Koło). Miał dwóch braci i trzy siostry. Dziecięce lata spędził w swoich rodzinnych stronach. Miał czternaście lat kiedy rozpoczęła się wojenna zawierucha, która dla Ireneusza skończyła się emigracją do Ustronia Morskiego.

 

Śmierć ojca

O Ustroniu Morskim Wróblewscy usłyszeli od Marciniaka, który podczas okupacji był
tu na przymusowych robotach. Kiedy po wyzwoleniu Marciniak wraca z w rodzinne strony  namawia sąsiadów i znajomych do wspólnego wyjazdu na pomorze. Zaraz po przyjeździe do Ustronia Morskiego na początku 1946 Ireneusz zostaje wcielony do wojska. Po mobilizacji w Koszalinie wysłany w Bieszczady. Po roku pełnej niebezpieczeństwa służby oddelegowany do jednostki
w Łowiczu. Tam w związku ze znajomością gry na instrumentach dętych, którą rozpoczął jeszcze
w rodzinnej miejscowości , kontynuuje w 36 Łowickim Pułku Piechoty – grał na tenorze.

W wieku 23 lat wraca do Ustronia Morskiego. Na gospodarstwie w Olszynie wita
go owdowiała matka, ojciec tragicznie zginął jeszcze w lutym 1946 roku. Zimowy wieczór kiedy bryczka, którą powoził ojciec Ireneusz przyśpiesza z impetem. Lejce zawijają się o nogi woźnicy, zaprzęgnięty spłoszony  koń wyrzuca woźnicę i roztrzaskuje o przydrożne drzewo. Dramatyczne zdarzenie ma miejsce na wysokości dzisiejszego Ośrodka Zdrowia. Codzienne obowiązki
na gospodarstwie spływają na Ireneusza i jego rodzeństwo. Na 15 hektarach życie mijało ciężko
i pracowicie. Brakowało wielu niezbędnych do życia artykułów, między innymi soli do pieczenia chleba. Skutecznym zamiennikiem stała się woda morska. Chleb był tak dobry, że rodzina Wróblewskich sprzedawała go turystom. Na urodzajnych ziemiach trzeciej klasy uprawiali głównie pszenicę na sprzedaż.

 

Na swoim

W 1948 roku na jednej z zabaw w Kukini  Ireneusz poznaje swoja przyszła żonę Genowefę. Po ślubie w 1950 roku kupuje działkę z domem, w którym mieszka do dzisiaj. Na początku lat 50-tych podejmuje pracę na poczcie w Ustroniu Morskim, najpierw jako listonosz, później w okienku kasowym. Do jego codziennych obowiązków należała obsługa klientów oraz centrali telefonicznej. Wykonywanie połączeń w tamtych czasach było niezwykle specyficzne. Na połączenie telefoniczne z Kołobrzegiem trzeba było czekać trzy godziny  z Warszawą dzień czasu. Pewnego lipcowego dnia na poczcie zjawia się znana postać Jerzy Waldorff (polski pisarz, publicysta, krytyk muzyczny) z  prośbą o połączenie z Warszawą. Ireneusz widząc tak znaną osobistość, szybko reaguje wykonując telefon do nadrzędnej centrali telefonicznej w Kołobrzegu, przekazując kto zamawia rozmowę. Połączenie było natychmiastowe. Po trzech latach pracy na poczcie podejmuje pracę w Urzędzie Gminy jako referent  podatkowy. Po rezygnacji z funkcji referenta podejmuje pracę w wydziale rolnictwa w Kołobrzegu jako instruktor ochrony roślin. W zakres obowiązków wchodził nadzór nad pięcioma gminami. Jeździł rowerem w celu rozpowszechniania i rozdysponowywania środków wspomagających walkę ze szkodnikami. Głównym wrogiem była stonka ziemniaczana. Podczas pewnej jesieni Ireneusz objeżdżał swój rewir, kiedy to na jednym z pól jego oczom ukazał się niecodzienny widok. Jesień to okres zasiewu, w tamtych czasach zboże siano ręcznie, utrzymując równy krok rozsypywano ziarno na polu. W jednej z gmin gospodarz postanowił zaoszczędzić sobie chodzenia i pole obsiewał z wozu. Mężczyzna powoził a żona siała.

 

Ryby

Przełomową datą w życiu Ireneusza był kwiecień 1957 roku, kiedy rozpoczyna swoją życiową przygodę z rybołówstwem. W tym roku ustrońscy rybacy zostali wyposażeni w łodzie wiosłowo
-żaglowe od SPRM Bałtyk w Kołobrzegu. Nauczycielem Ireneusza w rzemiośle rybackim był stary Kaszub, Jakub Konke. Po kilku latach pracy na łodziach żaglowych, rybaków wyposażono w łodzie z silnikami, co bardzo ułatwiało połowy. W rejs wypływano na 5-10 godzin tylko w dzień, ponieważ w nocy granicy morskiej pilnowały Wojska Ochrony Pogranicza. Obawiano się ucieczek na zachód. Przed każdym wypłynięciem w morze strażnicy  WOP sprawdzali ich dokumenty i łodzie. Największym utrapieniem rybaków w tamtych czasach była sztormowa pogoda. Załoga łodzi rybackiej mogła oddalić się od brzegu najdalej na 6 mil. Sprzęt nie był przystosowany do dalszych wypraw. Łodzie nie miały wyspecjalizowanej aparatury, brakowało łączności radiowej. Ireneusz bardzo dobrze pamięta sztorm, który o mało nie przyczynił się do śmierci członka jego załogi. Wysoka fala zmyła mężczyznę z pokładu. Ireneusz podjął walkę o życie kolegi. Cudem w tych trudnych warunkach udało się go wciągnąć do łodzi. Pomimo ciężkiej i niebezpiecznej pracy rybaka Wróblewski zaczyna zabierać w rejsy swojego 16-letniego syna. Rybactwo staj się ich głównym sposobem na życie.  Po 30 latach pracy przechodzi na emeryturę a łódź przekazuje swojemu synowi Piotrowi.  Z dumą wspomina ludzi, którzy kiedyś przychodzili na naukę zawodu, a teraz maja własne kutry. „Gdybym miał wybierać jeszcze raz też zostałbym rybakiem” deklaruje Ireneusz Wróblewski. Bezpośredni kontakt z żywiołem, mimo niebezpieczeństwa jest jak narkotyk. Zostaje się samemu z morzem i od umiejętności zależy czy się wróci i czy się coś złowi.  

 

Czytaj także: